Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

30.1.17

[7] remember

- Akira Hayashi. Japończyk, podróżował po świecie, do Polski przyjechał dwa lata temu. Mieszkał w jakiejś wiosce pod Olsztynem, do Trójmiasta przeniósł się z miesiąc temu. A ja dopiero teraz go zauważyłam. Niestety jeszcze nie doszłam do tego, gdzie mieszka, ale pracuję nad tym...
- Co to, jego kartoteka? - spytała Kamilę Marcelina, przeglądając na jej telefonie screeny jego profilów na portalach społecznościowych i kilku innych, podejrzanych stronach.
Jezuuu, to się nazywa mieć zapał. Mogłabyś brać z niej przykład, a nie całe dnie się lenisz z tymi leniami.
- Jest czysty. Żadnych listów gończych, artykułów w gazetach ani nawet najmniejszych przewinień. Sprawdziłam, nie ma żony ani porzuconego dziecka, nie jest transwestytą ani...
- Po co ci to wszystko? - przerwała jej znudzona Marcelina.
- To ciacho. Nie interesuje cię, co robi w takiej dziurze jak Polska? Z taką buźką bez żadnych pytań przyjęliby go na dwór królewski i podmienili z księciem Williamem.
Kim jest książę William?
- Nie jest taki ładny - mruknęła Misia, bardziej do siebie niż do Kamili.
- Ładniejszy od Williama.
- Fakt. Ale co to ma do rzeczy?
- Wygląda jak książę.
- Iii?
- No wiesz... Może jakbym go poślubiła to by się okazało, że jest dziedzicem tronu Japonii czy coś i bym została królową kwiatu wiśni czy coś.
Czy coś.
- Czy coś.
Marcelina przewróciła oczami i wzięła łyka z wiewiórki.
- Skąd to w ogóle masz?
- Ptaszki zaćwierkały.
- Yhym - mruknęła tylko Marcelina. Kamila była ładna i miała wielu... nietypowych znajomych. Nie zdziwiłaby się, gdyby któryś chłopak z czystego serca poszukałby dla niej informacji w pewnych nielegalnych źródłach. Właściwie to podziwiała ją trochę, że potrafiła samym uśmiechem zmusić ludzi, by zrobili tak, jak ona im zagra. Czasami nawet Marcelina nie mogła się jej oprzeć.

***

Mam wrażenie, że powinienem coś pamiętać.
Marcelina przerwała odrabianie zadań na matematykę i wstała, żeby się trochę rozprostować. Chodziła po pokoju, wymachując rękoma na wszystkie strony.
Co ci jest? To jakaś choroba? Zaraźliwa? Bo wyglądasz tak trochę jak idiotka.
Jednak rozmawiamy?
Ciągle rozmawiamy.
Kiedy tobie to pasuje. A gdy ja chciałabym pogadać?
Cóż, czasami mam ciekawsze rzeczy do roboty.
Prf, co może być ciekawszego od rozmowy ze mną?
Nie odpowiedział. Drażniło ją to. Cały czas gadali o różnych pierdółkach, a gdy przychodziło co do czego to nagle przestawał odpowiadać na jej pytania. Do tej pory nie wiedziała, czym on w ogóle jest ani o co w tym wszystkim chodzi. Chyba miała prawo wiedzieć, co się z nią dzieje, prawda?
Pokręciła głową i usiadła z powrotem na krześle. Odczekała chwilę, a gdy nic nie powiedział, nachyliła się z powrotem nad zeszytem. Nie chce gadać to jego strata. Nigdy się nie dowie, kim jest książę William.
Właśnie kończyła liczyć deltę, gdy nagle znowu do niej zagadał.
Pokazać ci coś?
Spokojnie oderwała długopis od kartki. Odwróciła się - drzwi były zamknięte. Była coraz lepsza w ukrywaniu Rene. Jeśli któryś z chłopaków wszedłby tu po cichu, nie ma szans, żeby odkrył, że coś jest nie tak.
Co?
Złote niebo.
Zacisnęła wargi. Nadal nie była pewna, czy powinna mu ufać. Co to w ogóle znaczyło, że mógł jej "pokazać"? Jak chciał to zrobić? To w ogóle było bezpieczne? W jej głowie zrodziło się wiele pytań, a on na żadne nie odpowiedział. Ciekawość zwyciężyła.
Kiwnęła głową. W tym samym momencie poczuła potężną siłę, chwytającą ją za dłonie i jakby wyrywającą ją z ciała. Jej pokój oddalał się z zawrotną szybkością, a ona nie miała pojęcia, jak to zatrzymać. Już nie było odwrotu.
Obrazy zmieniały się w uderzającym tempie - miejsca, postaci, momenty, nie miała nawet czasu żeby przyjrzeć się im dokładniej. Niektóre chwile już dawno wyparowały z jej pamięci. A przynajmniej tak jej się zdawało. Tak jak recytacja w czwartej klasie. Już nawet nie pamiętała, jaki to był utwór - pamiętała jedynie, że nie potrafiła nic z siebie wykrztusić i rozpłakała się na środku klasy. Beksa, beksa, tylko to rozbrzmiewało w jej głowie, ale nikt z uczniów się nie śmiał. Co nie zmienia faktu, że myślała o tym przed snem przez następne kilka tygodni.
Nawet teraz, gdy obraz się zmienił, ona nadal pozostała myślami w podstawówce.
Dopóki nie zakręciło jej się w głowie. Chwyciła się kurczowo czarnego cienia, jedynej stałej w tej karuzeli wspomnień.
Z czasem obrazy stały się bardziej mgliste, na każdym kroku pojawiały się czarne dziury, jakby fragmenty wypalone ze zdjęcia.
I nagle wszystko się zatrzymało, a Marcelina stanęła ciężko na ziemi. Zaskoczona takim obrotem spraw, zachwiała się i poleciała na białą balustradę. Od dna przepaści dzieliło ją co najmniej kilkaset metrów. Szybko odskoczyła od barierki i zaczęła nerwowo się rozglądać.
Znajdowała się na jakimś balkonie. W oddali, za olbrzymim ogrodem pełnym dziwnie jaskrawej zieleni roztaczającym się na dnie otchłani, widoczne były czarne jak smoła wzniesienia, coś na kształt wydm na pustyni, a nad nimi jaśniało złote niebo. A przynajmniej tak jej się wydawało - gdy mrugnęła, wszystko nagle jakby przygasło, rozmyło się.
Odwróciła się. Z każdej strony otaczały ją przepiękne, czerwone kwiaty i poza nimi właściwie nic innego tu nie było. Wyglądały normalnie, a jednak było w nich coś... Niepokojącego. I fascynującego. Sięgnęła nad głowę i zerwała jednego, zwisającego z doniczki - jednak natychmiast go puściła, gdy jej skóra zaczęła szypać. Chwyciła swoją dłoń, krzywiąc się z bólu, ale gdy na nią spojrzała, nie zauważyła żadnych bąbli ani nawet najmniejszego draśnięcia.
- Czerwone lilie.
Marcelina podniosła gwałtownie głowę. W drzwiach stała nieprawdopodobnie wysoka kobieta, w długiej, złotej sukni, ze skromną górą opiętą wokół biustu i przepełnionym, bogatym dołem. Miała piękne, długie do ziemi, krwistoczerwone włosy, z licznymi złotymi ozdobami, i przenikliwe, czarne oczy. Wyglądała delikatnie i drapieżnie zarazem, dziwnie i nietypowo, ale niezwykle zjawiskowo. Marcelina nie mogła oderwać od niej wzroku.
- A przynajmniej tak wyglądają - kontynuowała po chwili, zbliżając się z gracją do dziewczyny. - W tych warunkach prawdziwe nie mogłyby przetrwać.
Uśmiechnęła się smutno i spojrzała na kwiat na ziemi. Czerwień jakby zmyła się z płatków, pozostawiając jedynie pustą, pomarszczoną powłokę. Po chwili ciszy kobieta dotknęła niepewnie podbródka Marceliny i podniosła jej głowę. Aby na nią spojrzeć, musiała odchylić głowę bardziej niż zwykle - kobieta była wyższa nawet od Daniela. Czuła się nieswojo, ale nie odsunęła się.
- Tyle czekałam.
- Wiem - słowa same wyrwały się z ust Marceliny, jakby tylko wymawiała wyuczoną wcześniej kwestię.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia?
- Przepraszam - Marcelina odwróciła wzrok i spojrzała na lilie. - Musimy uciekać.
- Nie rozumiem.
Na moment zacisnęła palce na podbródku Marceliny, a potem nagle odwróciła się na pięcie i z gracją ruszyła do środka. Marcelina mimowolnie podążyła za nią. Pomieszczenie było dziwnie niewyraźne, widziała jedynie zarys łóżka i obrazy na ścianach - jednak nie była w stanie powiedzieć, co przedstawiały.
- Orlaith - przerwała, jakby chciała delektować się tym imieniem. - Jesteś... Potężna.
- Tyle to i ja wiem.
- To jest dar... Ale również przekle...
Marcelina nie zdążyła dokończyć, bo nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, która nagle pociągnęła ją z powrotem do jej pokoju. Drgnęła i odruchowo spojrzała za siebie.
Jayden obserwował ją uważnie, z widoczną troską w oczach. Chrząknęła niezręcznie i odwróciła wzrok.
- Tak?
- Wszystko w porządku?
- Jasne - uśmiechnęła się do niego. - Po prostu jestem zmęczona.
- Zmęczona?
- Tak. Boziu, te wszystkie wzory, delty, od samego patrzenia głowa mnie boli. Mogę rzucić liceum?
- Jeszcze czego. Ja skończyłem to i ty musisz odhaczyć.
- Prf...
Odeszła od biurka i rzuciła się na łóżko. Przeczołgała się kawałek i wtuliła twarz w poduszki.
Było blisko.
Nie odpowiedział. Nie podobało jej się to. Ta cisza byłą inna. Nie czuła go, jego obecności, jakby naprawdę go tu nie było. Ale nie mógł zniknąć, prawda? Sam tak powiedział. A co jeśli to przez te "złote niebo"? Może to jednak było niebezpieczne...?
Pokręciła głową. Za dużo myśli.  Pewnie znowu miał "ciekawsze rzeczy do roboty".
Podskoczyła lekko na materacu, gdy Jayden położył się obok niej. Nic nie mówił, nic nie robił. Po prostu tam był. Słyszała jego oddech, bicie serca, czuła jego sportowy zapach. Po chwili nawet ciche chrapanie. Uśmiechnęła się.
Nawet nic nie zrobił, a od razu poczuła się lepiej. Zawsze tak na nią działał. Daniel był jej chłopakiem, Ryan zachowywał się jak ojciec, a Jayden... Był Jaydenem. Ich relacja była prosta. On zawsze miał najgłupsze pomysły, a ona zawsze mówiła "tak".
Co nie znaczy, że bez przerwy się wygłupiali. Gdy miała jakiś problem, zawsze przychodziła do Jaydena. Nie zawsze miał rozwiązanie, właściwie to często nawet mu nie mówiła, że ma jakiś problem - jednak z nim u boku sama potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.
A on zawsze tam dla niej był.

2 komentarze:

  1. O rany, oszalałabym gdybym miała taką Kamilę pod bokiem. Biedna Marcelina, jakby miała mało problemów...
    Fabuła jest świetna, chyba jeszcze nie widziałam takiego pomysłu. Naprawdę podoba mi się to jak piszesz. Z niecierpliwością czekam na więcej.
    Może masz ochotę spojrzeć na któreś z moich opowiadań?
    wadazagency.blogspot.com
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi, że ktoś czyta Marcelinę ^.^
      Jasne, chętnie zobaczę w wolnej chwili ;>

      Usuń